Powoli dochodzę do siebie po pobycie w Grecji. Nawet planuję już następny wyjazd, ale o tym jeszcze teraz nic nie będę pisać.
Miałam dzisiaj wielką ochotę na pieczonego kalafiora. Zrobiłam, wyszedł pyszny. Zostały mi zielone liście. Normalnie większość z nas je wyrzuca. Postanowiłam coś z nich zrobić. Powstała pyszna sałatka.
Składniki:
liście kalafiora,
1 cebula,
1 czerwona papryka,
1 pomidor,
2-3 łyżki sosu sojowego,
1 łyżka syropu z agawy,
sezam, ja lubię sezam i dałam go kilka łyżek,
sól do smaku,
Wykonanie:
Odkroiłam środek od liści kalafiora, dokładnie je umyłam. Pokroiłam w drobne paski i dodałam sos sojowy. Cebulę pokroiłam w piórka, podsmażyłam i dodałam pokrojone liście. Podsmażałam do momentu, w którym liście lekko zmiękły. Dodałam sezam i syrop z agawy. Gdy sezam lekko zmienił kolor dodałam pokrojonego pomidora i paprykę, oraz sól do smaku. Wymieszałam i podgrzałam.
Pycha! Nie wyrzucajcie liści kalafiora!!!
Smacznego.
Macie jeszcze jakieś pomysły na to jak wykorzystać liście kalafiora? Piszcie.
Nie będę tu pisać o tym czy soja jest dobra, zdrowa, wartościowa, modyfikowana czy nie. Ja soi używam i bardzo ją lubię. Uważam ją za ziarno wszechstronne, z którego można zrobić wiele pysznych rzeczy.
Ja kupuję soję eko, niemodyfikowaną, mam teraz w domu całkiem spory zapas.
900 gr soi od tego zaczniemy, pokażę Wam ile da się zrobić z niecałego kilograma.
Soję zalewam zimną wodą i zostawiam na noc, na 10-12 godzin. Po tym czasie wylewam całą wodę, a soję płuczę kilkukrotnie. Następnie mielę ją w maszynce do mięsa z dodatkiem szklanki wody na każde 150 gr suchej soi. W dwóch największych garnkach jakie posiadam zagotowuję po 2,5 litra wody. Gdy woda się zagotuje do każdego z nich dodaję po połowie mielonej soi. Mieszam i czekam do zagotowania, trzeba być uważnym bo po zagotowaniu, bardzo szybko unosi się piana, która potrafi bardzo szybko wykipieć i mamy później problem z doczyszczeniem kuchenki. Po zagotowaniu wyłączam grzanie na ok 10 min. Zagotowuję jeszcze raz, cały czas mieszając. Po zagotowaniu wyłączam grzanie, trochę studzę. Całość przelewam, nad garnkiem, przez woreczek do produkcji sera, odciskam. To co zostaje w woreczku to okara, to co mamy w garnku to mleko sojowe. Okarę wykorzystuję do robienia kotletów, racuchów, pasztetów czy jako zagęstnik do sosów.
Mleko przerabiam dalej. Z części robię jogurt, z drugiej części tofu, połowę mleka zostawiam.
Jogut – mleko wlewam do dużego słoika, dodaję łyżkę jogurtu (z wcześniejszej produkcji, lub może to być roślinny kupny jogurt) dodaję trochę cukru. Zakręcam szczelnie i zostawiam w ciepłym miejscu na ok 12 godzin. Potym czasie powinien być gotowy.
Tofu – z połowy pozostałego mleka robię tofu. Mleko ponownie podgrzewam, tuż przed zagotowaniem dodaję łyżeczkę soli kuchennej i 5 łyżeczek nigari, czyli chlorku magnezu z niewielkim dodatkiem siarczanu magnezu. Mieszam i wyłączam grzanie, odstawiam na ok 20 min. W tym czasie mleko nam się rozwarstwi i zetnie. Całość przelewam przez woreczek do produkcji sera. Woreczek z zawartością wkładam do durszlaka i dociskam czymś ciężkim, tak aby z woreczka wycisnąć nadmiar płynu. Po ok 2-3 godzinach mam gotowe tofu.
Na koniec z 900 gr soi mam ok 2.5 l mleka, słoik pysznego jogurtu, ok 800 gr okary i tyle samo tofu. No i jak tu nie kochać soi?
Jakiś czas temu zrobiłam ciasto, ciasto jak ciasto, Niby nic specjalnego, a jednak. Zrobiłam je bez pieczenia i bez przepisu. Mimo tego wyszło smaczne, Wam również polecam eksperymenty w kuchni. To ciasto jest w stylu zero waste. Miałam w domu trochę czerstwego pieczywa, miałam je przerobić na bułkę tartą, ale zrobiłam z niego spód do ciasta.
Rozkruszyłam pieczywo, dodałam do niego kilkanaście, namoczonych i pozbawionych pestek, daktyli, trochę oleju kokosowegoi syropu z agawy. Wszystko zmiksowałam, dodałam trochę rozkruszonej gorzkiej czekolady, wymieszałam i przełożyłam na blachę do pieczenia biszkoptów. wstawiłam do lodówki aby trochę je schłodzić.
Następna warstwa to tapioka namoczona i zagotowana w mleku owsianym do tego zmiksowane truskawki. Przestudziłam i wylałam na schłodzony spód, znowu wstawiłam do lodówki.
Ostania warstwa to pulpa z mango zagotowana z mlekiem kokosowym i agarem. Po przestudzeniu z wylałam na dwie poprzednie warstwy, znowu do lodówki. Poczekałam aż wszystko stężeje i zajadałam ze smakiem. podzieliłam się nim oczywiście z innymi.
Co robicie z obierkami po ziemniakach? Najprawdopodobniej lądują w koszu na śmieci. A szkoda!!! Można z nich zrobić pyszne frytki 💚
Pierwszy zrobił je u nas w domu nasz syn. Bardzo nam posmakowały.
Są bardzo proste w wykonaniu i tak trochę przy okazji. Bo, prawie w każdym domu w Polsce zjadamy wiele kilogramów ziemniaków. A obierki lądują na śmietniku.
Następnym razem zróbcie z nich frytki. Ja je robię następująco: ziemniaki bardzo dokładnie myjemy, obieramy. Ziemniaki zjadamy na obiad, a na kolację robimy frytki z obierek. W garnku rozgrzewamy olej. Musi być bardzo dobrze rozgrzany. Wrzucamy pierwszą partię obierek na ok 3,5 minuty. Wyciągamy i przekładamy na papier aby usunąć nadmiar tłuszczu. Powtarzamy, aż skończenia obierek. Następnie jeszcze raz, partiami, wrzucamy obierki na gorący olej. Tym razem smażymy ok 5 min, wyciągamy i odsączmy z tłuszczu.
Cały sekret dobrych frytek tkwi właśnie w tym podwójnym smażeniu.
Zjadamy z keczupem lub wegańskim majonezem. Smacznego!!!